Bery z dzielni

Bery z dzielni, Tomasz Pietrzak, Wydawnictwo ZNAK
Już w sprzedaży

Pod koniec PRL-u na Śląsku nie brakowało niebezpiecznych dzielnic, które kojarzyły się z niewyjaśnionymi przestępstwami, kradzieżami, przemocą domową, pobiciami, pijaństwem, ale też z miejskimi legendami. Często były to dawne kolonie robotnicze, zapomniane przez magistraty, które lata świetności miały już za sobą i zero perspektyw na przyszłość.

To właśnie do takiej dzielni – w latach 80. i 90. XX w. – Tomasz Pietrzak zabiera czytelników w swoim najnowszym tomie wierszy, który właśnie wydał Znak. Kreśli przy tym poetycki obraz dorastania w miejscu, gdzie dzieciństwo dalekie jest od niewinności, a patologie są codziennością. Przewodnikami po tym świecie autor uczynił dwóch dorastających chłopców – Ślązaka i Roma.

Co ciekawe, pisząc książkę, autor sięgnął do tradycji śląskich berów i bojków – pełnych fantazji historyjek, anegdot, zmyśleń i bajek – nadając im nowy, mroczniejszy wymiar. W jego wierszach utopcami, bebokami i heksami są ludzie: ci, którzy gotowi są pobić Roma za wygląd, zadźgać kobietę nocą, pobić żonę czy przekląć sąsiada. Nie są to więc bajki do poduszki.

Punktem wyjścia dla tomu stały się własne doświadczenia autora, który wczesne dzieciństwo spędził w siemianowickiej dzielnicy Hugo. Pod koniec lat 80. miejsce to, sąsiadujące z upadającą hutą, owiane było złą sławą. Pietrzak wiele razy w wierszach do tego miejsca nawiązuje. W tomie jest np. kilka tekstów o zapomnianym obozie pracy Laurahütte, który działał nieopodal, a po którym dziś nie ma śladu.

„Bery z dzielni” to społeczny komentarz i zarazem poetycka opowieść o dorastaniu w brutalnym świecie, który za szybko zmienia dziecko w dorosłego. Nie ma tu zabaw w berka – dzieci „bawią się” w biedę, AIDS, obieranie chrząszczy z nóżek, Auschwitz i topienie kociąt. Chłopcy śpią z nożem pod poduszką, a nocami nawiedzają ich potwory, które okazują się być milicjantami z przesłuchań czy ojcami. Wszystko to rozgrywa się w ekosystemie naznaczonym rozpadem i namacalną przemocą, która wpływa na wszystkich. Dosłownie z jednej strony kruszeją domy i niszczeje XIX-wieczna ulica, na której filmowcy kręcą biedę, z drugiej – sypie się komuna, a w jej miejsce zaczyna kiełkować jakaś nowa Polska, która w dzielni niewiele zmienia, poza tym, że zaczynają krążyć wśród ludzi VHS-y z „Rambo” .

mówi Tomasz Pietrzak, autor tomu.

Jak czytamy na okładce książki: „Górny Śląsk to nie tylko wypieszczony pod pocztówki Nikiszowiec, górnik z obrazu Erwina Sówki, kopalnia czy „Angelus” Lecha Majewskiego”. Tomasz Pietrzak pokazuje czytelnikom zupełnie inną jego stronę – daleką od kopalń i ciemniejszą, przenosząc do miejsca, w którym narodziła się niejedna trauma na całe życie.

W tomie mamy Śląsk, który może być wstydliwy, który nie jest nostalgiczny. Jest tu twarda i bolesna rzeczywistość miejsca naznaczonego przemocą . Książka, mimo że jest zbiorem wierszy, jest na swój sposób reportażowa i fotograficzna – zagląda ludziom za firany, w gary, pokazuje ich w domowych sytuacjach, na pochodzie pierwszomajowym, w czasie żałoby i modlitwy, ale także wtedy, gdy dają się ponieść czystemu złu – mówi autor.

To ostatnie przybiera tu różną formę. Wiersze w „Berach” nieraz sugestywnie opisują przestępstwa i rozboje w dzielni, bazując m.in. na milicyjnych donosach i lokalnych miejskich legendach. Teksty są też studiami przemocy wobec m.in. Romów, dzieci i kobiet, a nawet zwierząt. Sytuacje i sceny opisane w wierszach rozgrywają się w zadymionych bramach, szpitalnym krematorium, hutniczej łaźni czy na komisariacie – czyli daleko od poetyckiego piękna.

Niejednokrotnie też w wierszach Pietrzak odnosi się do skomplikowanej historii Śląska, która dla postaci z wierszy jest ciężarem. Mamy w książce postać babki, która modli się do zdjęcia Hitlera, ale też dom przyrośnięty do byłego obozu pracy dla Żydów, który – jak pisze poeta – „wypuszczał jady trupie”. Jest też rozczarowanie rokiem 1989, który pogorszył życie w dzielni przynosząc deindustrializację, bezrobocie i głębszą biedę.

Mimo trudnych tematów Pietrzak nie ucieka w „Berach z dzielni” od ironii, humoru i realizmu magicznego, wciągając w opisaną rzeczywistość elementy nadnaturalne. Są tu mieszające prawdę i fikcję wiersze o świniobiciu, „kiszeniu Kiszczaka”, kąpaniu dziecka w cynkowej wannie ze swastyką, procesji, na której ożywa Jezus, czy spałowanym przez milicję Romie, którego dusza uwięzła w baloniku.

Rysuje przy tym autor bogatą galerię postaci i potworów. W tytułowej dzielni mieszkają bowiem obok siebie: Ślązacy, Polacy, Romowie, folksdojcze, „werbusy”, Świadkowie Jehowy, zabobonni katolicy, „żonobije”, komuniści, cinkciarze, bogobojni ormowcy i byli żołnierze, zwykłe łajzy, a nawet potomkowie słynnego seryjnego mordercy – istny kocioł, jak pisze w posłowiu.

fot. Google Maps

Bery z dzielni jest książką jak najbardziej udaną. Udaną w tym sensie, że robi wszystko zgodnie ze swoimi założeniami. Tomasz Pietrzak sprawnie posługuje się polszczyzną (z elementami godki) i gładko przeskakuje między rejestrami. Historia zawarta w tomie jest historią niezwykle ważną. Z jednej strony eksponującą dzieje Śląska (które same w sobie są mało intrygujące dla goroli). Z drugiej strony także pokazuje niełatwą relację wewnątrz regionu. Konfesyjny charakter poezji autora działa pobudzająco. Zdaje się właśnie, że w tej prostocie można doszukiwać się największej zalety warstwy językowej. Jest na tyle obrazowa, że wizualizuje pewne problemy, lecz zarazem na tyle prosta, że nie komplikuje za bardzo całości. Wyzwaniem dla czytelnika mogą okazać się liczne nawiązania, ale czy to coś złego? Są to w końcu bery, a żeby w całości je zrozumieć, trzeba też poznać inne opowiastki.

Kuba Paczula, writerat.pl

Wywiad dla Dziennika Zachodniego

Raz w roku mordowano tu kogoś za klachy lub gola. Raz na miesiąc tu kogoś dźgnięto w wannie lub tunelu. Raz na tydzień zaczadził się ktoś (latem nawet częściej). Były też gwałty małżeńskie, nie zawsze na kobietach, kradzieże nie zawsze złota, napady nie zawsze na pociąg węgla, rozboje nie zawsze z udziałem(…)”. Nie obawia się pan, że tomik pana poezji zostanie odebrany jako swoista antypromocja dzielnic Górnego Śląska?

Rolą literatury, w tym także poezji, nie jest promocja czy antypromocja czegokolwiek. Rolą literatury jest stawianie lustra przed ludźmi i ukazywanie prawdy, nieraz bolesnej, a to wymaga czasem zapuszczenia się do miejsc i czasów, które są mroczne i na swój sposób wstydliwe. Całość rozmowy z Magdaleną Nowacką-Goik dla Dziennika Zachodniegolink

„Bery z dzielni” w Radiu TOK FM

Skąd się wzięły „bery”, jaki jest ten mój Górny Śląsk w książce i dlaczego Czesław Miłosz jest w niej „metafizycznym łazją” a Marina Abramović wybiera włosy z odpływu? O tym, o Romach, o dzieciństwach naznaczonych rozpadem, o życiowej loterii i o wielu innych aspektach książki miałem okazję porozmawiać z red. Martą Perchuć-Burzyńską z Radia TOK FM. Całej rozmowy można było posłuchać w audycji „Kultura Osobista”, dostępna jest też w formie podcastu TOK FM – link

Recenzja w Dzienniku Zachodnim

„Tu nie były pielgrzymek w kolorowych, śląskich strojach. Tu była śląska bieda i podwórkowe wychowanie. Coś, co czasem koloryzujemy, upiększamy, a co zostawiło w nas pęknięcia. Jak pokazuje Tomasz Pietrzak, dawniej na Hugo w Siemianowicach daleko było do arkadii. Dziś dzielnica powoli się zmienia, głównie dzięki szeroko zakrojonym remontom kamienic i podwórek. A co z mieszkańcami?” Pełna recenzja Mateusza Czajki na stronie Dziennika Zachodniegolink

Czego nowego dowiemy się o Śląsku z Twojej poezji?

Przede wszystkim – na Śląsku były miejsca, które skrywały się za pewną fasadą, z jaką kojarzy się ten region – zwłaszcza na zewnątrz. Były to miejsca, w których twardo się spało i ciężko dorastało. I to nie sto lat temu, ale jeszcze całkiem niedawno. Dlatego w wierszach zabieram czytelnika do lat 80. i 90. – do mieszkań Romów czy hutników, na sumę i pogrzeb, do piwnic, mrocznych bram, na plac, na świniobicie i pierwszomajowy pochód, na komisariat milicji i pod szpitalne krematorium. Pokazuję ten świat, codzienność, zwykłość – bez etosu pracy, bez orkiestr dętych, bez całego tego folkloru. Nie robię tego w nostalgiczny sposób, dość częsty w narracjach o Śląsku. Przeciwnie – zdejmuję ozdoby […]. Cały wywiad dla Wydawnictwa Znak – link

Książkę dopełnia sugestywna okładka, na której znalazło się zdjęcie „Chlywiki” autorstwa fotografki Joanny Helander, wykonane w 1976 roku w Rudzie Śląskiej.

Książka już w sprzedaży
Wydawca: Wydawnictwo ZNAK.
Redaktorzy tomu: Jerzy Illg, Karol Kleczka.
Liczba stron: 96